Nocny Marek TP50

Posted on Updated on

11899953_979823378744927_6460036319262953805_n
Już rok temu, po Nocnym Marku 2014 wiedziałem, że to na kolejną edycję zarezerwuję specjalne miejsce w kalendarzu. Dodatkowo okazało się, że zawody będą miały rangę Mistrzostw Polski w pieszych maratonach na orientację na 50km, co dodatkowo zachęciło do startu. Zachęciły dokładne mapy, ciekawe punkty i fragmenty na mapach do BnO – czyli to co lubię najbardziej. Rajd Konwalii zawitał w okolice Bydgoszczy chyba na dobre, na dodatek jakiś miesiąc wcześniej Marek Galla zrobił otwarty trening BnO w Myślęcinku, co daje jakieś nadzieje na propagację tego mało znanego sportu w okolicach Bydgoszczy. Oby tak dalej!

Odpuscilem start w jesiennym Harpaganie na rzecz startu Półmaratonie Bydgoskim. Biegło się dość ciężko, chociaż zyciowka pobita z czasem 1:31:55 :-). Ważniejsze było jednak to, że po raz pierwszy od dłuższego czasu nie bolaly mnie po biegu kolana, to dobrze rokuje! Szwagier po udanym starcie na TP50 na Harpie opuścił Nocnego Marka, więc ruszylem tylko z Krzyskiem. Dobre starty na Abentojri i Jesiennych Trudach pozwoliły nam mierzyć wysoko. Plan: metą przed 3:00 i pierwszą dziesiątka. Start jakieś 10km od domu, więc zdazylismy wypić piwko przed startem. Tym razem o dziwo nic nie zapomnielismy. Standardową procedura – batony, picie, baterie i na start :-). Picie tym razem wg własnego eksperymentu, białą herbata z miodem i cytryną – sprawiło się wyśmienicie a i nie kosztowało prawie wcale. Baterie z Ikei 10 sztuk za 7zl też dały radę całkiem nieźle – polecam.

Baza – Start -> 1
5,0 km
00h 28′
S - 1
Na początek, po wybiegnięciu z bazy czekało nas kilkaset metrów biegu za wozem strażackim, tempo było dość mocne i już na dobiegu do „trójkąta” stawka dość mocno się rozciągnęła. Moje obawy obawy o długi bieg w grupie, jak to podczas masowych startów bez scorelaufu, minęły już po 100-200 metrach biegu. Zrealizowaliśmy obrany na starcie wariant na pkt 1 odbiegając na południe w kierunku terenu prywatnego. Za nami pobiegły dosłownie dwie osoby, cały peleton pobiegł naokoło. Drogi w „Dzikim Ostrowie” średnio się zgadzały, ale jakoś sprawnie wybiegliśmy z lasu na łąkę. Tempo wydawało się słabe i już w głowie były myśli, że czołówka nadrobiła dystansu, ale tempo na pewno mają mocniejsze i już gdzieś w oddali podbijają pkt1. Po wybiegnięciu na łąkę zobaczyliśmy, że chyba nie jest tak źle – w oddali widać było dziesiątki czołówek, a co najlepsze – każdy biegnie w inną stronę, niektórzy w naszym kierunku, niektórzy w kierunku punktu, a  niektórzy w kierunku w ogóle nie wiem jakim. Sprawnie czmychnęliśmy przed dużym peletonem w kierunku pkt1, szybka wspinaczka na szczyt i jest punkt – chyba nie ma tragedii.

1 -> 2
00h 24′ (00h 52′ łącznie)
3,4 km (8,4 km łącznie)
1 - 2
Bez większego zastanowienia obraliśmy oczywisty wręcz wariant na pkt 2. Biegliśmy w dłuugim rządku, człowiek za człowiekem co jakies 50 metrów, no ale już nie w tłumie, co dla mnie najważniejsze. Gdzieś w połowie trasy trochę nam się drogi nie zgadzały, ale chyba nie tylko nam, bo nagle gdzieś, skądś, z jakiejś dziwnej drogi wybiegli liderzy, więc przez chwilę mogłem teoretycznie założyć żółtą koszulkę :-). Obraliśmy jednak wariant dla nas pewniejszy – najście od wschodu, przez co kolejny raz grupkę liderów widzieliśmy na odbiegnięciu od drogi przy łące na pkt 2 – już więcej ich nie spotkaliśmy. Trochę poczesaliśmy na górce bliżej łąki, ale po szybkiej korekcie znaleźliśmy pkt 2. Tu niecała godzina trasy za nami, a dopiero 2 punkty. Przy łącznej liczbie 30 punktów, kiepsko to wyglądało…

2 -> 3
18′ (1h 10′)
2,3 km (10,7 km)
2 - 3
Najpiękniejszy fragment całej trasy. Przebieg łąką, przed nami pusto, za nami spory tramwaj. Na łące mgła, oświetlana światłem księżyca i naszymi czołówkami – przepięknie po prostu! Na sam pkt 3 postanowiliśmy nie obiegać tylko zasuwać na krechę przez łąkę, która na szczęście była dość sucha (przymrozek przy gruncie znacznie utwardził podłoże). W okolicy, gdze wydawało nam sie, że będzie punkt zaczęło się czesanie. Dobiegli kolejni zawodnicy, i kolejni i tak wszyscy czeszą i się nie cieszą, bo, znaleźć go nie mogą. W końcu udało się, przy pierwszym najściu minęliśmy punkt o jakieś 10 metrów…

3 -> 5
12′ (1h 22′)
1,4 km (12,1 km)
3 - 5
I tak wkroczyliśmy na pierwszy fragment ortofotomapy. Na mapie wydaje się całkiem fajnie i łatwo, gorzej jeżeli porównuje się zdjęcia satelitarne do tego, co widać w nocy – czyli do niczego, bo nie widać nic, szczególnie kiedy jest mgła… No ale jakoś większą grupą około 10 zawodników, wspólnymi siłami, wszyscy razem sprawnie podbiliśmy kolejne 2 punkty, bez przygód.

5 -> 6
38′ (2h 00′)
5,6 km (17,7 km)
5 - 6
Najdłuższy przebieg z kilkoma możliwymi wariantami. Po trzech punktach znalezionych w tłumie, taki samodzielny przebieg działa jak balsam – znowu grupa się rozdziela i biegniesz po swojemu, nawet podświadomie nikim się nie musząc sugerować bo zawsze jak widzisz lampkę biegnącą gdzieś równoległą ścieżką w lesie, wpada do głowy myśl „czemu on biegnie tamtędy, a ja tędy”? Odejście od pkt 5 dało troszkę w kość, bo postanowiliśmy przedzierać się przez krzaki, które były prawie nie do przejścia, no ale potem już piękną drogą do pkt 6. Po drodze ktoś nas wyprzedził, kogoś my wyprzedziliśmy, więc stawka już się ustawiła na dobre. Najście na sam punkt bardzo pewne.

6 -> 7
36′ (2h 36′)
3,5 km (21,1 km)
6 - 7
Pkt 6 podbity błyskawicznie, co by nie pomagać zbyt mocno zawodnikom biegnącym za nami. Może i niepotrzebnie bo karma szybko wraca. Na pkt 7 dużo czasu nadgoniliśmy no i oczywiście dużo sił straciliśmy. Pierwotny wariant najścia od północy zmieniliśmy w ostatniej chwili na najście po warstwicy z zachodu. No i tak zasuwamy, wbiegłem na szczyt jednej góry, żeby mieć pewność kierunku, skąd solidnym siodłem, lekko zboczem góry powinniśmy wbiec na druga, trochę niższą górkę z punktem. Jak się znowu okazało po śladzie GPS – punkt minęliśmy na metry… I tak z 20 minut biegania po lesie, już trochę na szaleńca, zrezygnowani, dogonieni przez chyba wszystkich. W końcu szczerze się przyznając – mało samodzielnie udało nam się dotrzeć do punktu. (Nasuwa mi się skojarzenie z pkt 5 z Jesiennych Trudów, jednak tam była większa tragedia – szczegóły w poprzednim wpisie).

7 -> 8
19′ (2h 55′)
2,3 km (23,4 km)
7 - 8
Na przebiegu na pkt 8 tempo początkowo trochę nam wzrosło, skupienie spadło, a morale to już wylądowały na samym dnie. Niby banalny punkt, a trochę tych dróg się więcej wydawało. Żeby nie kombinować za bardzo i nie czesać znowu lasu, obiegliśmy na około gęstwinę, której pokonanie zabrało by kolejne siły. Byłą chwila niepewności co do lokalizacji, ale w końcu precyzyjnie naszliśmy na punkt (Pozdrowienia dla kolegi, który dwa razy w tym samym miejscu, przy dojściu i odejściu od punktu, postanowił przyjrzeć się bliżej ziemii – wyglądało to komicznie 😉 ).

8 -> 11

8 - 11
Po dwóch punktach na których nadrobiliśmy z pół godziny, wiedzieliśmy już że nie ma co walczyć o jakieś super pozycje, więc kompletnie wyluzowaliśmy. Dobrze się zgrało, bo teren na pkt 9 – 10 – 11 był delikatnie powiedziawszy średni do biegania, więc szybkim marszem, dokładnie analizując mapę idealnie nachodziliśmy na każdy z tej serii punktów. Jakoś tutaj znacznie więcej szczegółów z mapy satelitarnej zgadzało mi się z rzeczywistością – mimo ciemności. Dostałem nawet pochwałę od zawodnika X za idealne najście na pkt 9 (jednak potem dość mocno się irytowałem jego obecnością i delikatnie mówiąc – niesamodzielnością w terenie).

11 -> 12
11 - 12
Odejście z pkt 11 do krzyżówki jeszcze po dziwnym, piasczysto-pagórkowatym podłożu. Nogi już przyzwyczaiły się do marszu i trzeba było się dwa razy w zad kopnąć, żeby się zmusić do biegu i powrotu do normalnego biegowego tempa, choć było ciężko – rozleniwiliśmy się. We wspaniałych humorach, bez żadnej presji, po kilku perfekcyjnych najściach na punkty, dostaliśmy w końcu troszkę nowych sił. Podejście na pkt 12 bez żadnych przygód.

12 -> 13
12 - 13
Odejście z pkt 12 dość szybkie (zawodnik X od 8 punktu dawał nam się we znaki ciągąc się jakieś 50 metrów za nami). Chwila namysłu nad wariantem i w końcu postanowiliśmy mniej więcej po kresce dobiec do punktu pewniaka – Emilianowa. Kawałek chaszczowania przed dojściem do torów kolejowych, po czym błagalnym wzrokiem musieliśmy prosić strażnika, patrzącego na nas z okna w budynku po drugiej stronie torów, o zgode na przejście przez tory. Ten jednak gapił się jak na idiotów, postanowiliśmy nie ryzykować i obiec na południe do w miarę przyjaznego miejsca do przejścia przez tory. Dalej szlakiem turystycznym do punktu żywieniowego. Ten okazał się kompletnym wypasem – przepyszny piernik, ciastka, woda, gorąca herbata i co mnie trochę zdziwiło – chipsy. Tylko telewizora z jakimś dobrym meczem brakowało, to bym już chyba dalej nie ruszył.

13 -> Mapa BnO Emilianowo
13 - 14pol
Tajemniczy zawodnik X odbiegł z żywieniowego sporo przed nami, jednak nie na długo nacieszyłem się jego niebecnościa, gdyż cierpliwie czekał na pkt 13. I tak czekał, aż zjemy opracujemy wariant na Bno, aż wypiję redbulla, aż zjem batona, aż załatwię potrzebę. I dziwnym trafem ruszył wtedy, kiedy my po załatwieniu wszystkich spraw. Jednak na długiej prostej do granicy mapy BnO udało nam się kolegę zgubić, nareszcie! Po dobiegu do drogi na granicy mapy Bno obraliśmy kawałek wariant na południe, żeby się upewnić o miejscu w którym jesteśmy i jazda! Zaczyna się dopiero zabawa, to co tygryski (albo jak to niektórzy na mnie mówią – Lewuski) lubią najbardziej – BnO! :-).

mapa emilianowo

Wariant wydawał nam się oczywisty. Pierwszy punkt N – prosty, żeby się dodatkowo wczuć w skalę (przejście z 1:50 000 na  1:15 000 wymaga jednak dłuższej chwili na przestawienie się). Przez całą trasę byłem w pełni skupiony, w każdej sekundzie wiedząc gdzie dokładnie jestem. Mieliśmy tylko założenie, żeby trochę obiegać drogami, a to dlatego że w nogach dość mocno się czuliśmy, a nie chcieliśmy tracić sił na przebiegach po lesie. Przed nami przecież jeszcze spory kawałek trasy. Na przebiegu J -> W wyprzedziliśmy grupkę chyba 5 osób, potem na W -> T kolejna osoba – to dawało dodatkowych skrzydeł, już RedBull nie był do tego potrzebny. Przy M dłuższy postój, żeby dobrze wbiec na drugą mapę BnO. No i coś wymyśliliśmy.

miedzy mapami
Tak jakby nie ta przecinka między mapami…

mapa piecki
No i rzeczywiście nie ta przecinka. Wbieg na pkt D wydawał się nam pewny, nawet droga odchodząca na wschód się zgadzała (myślałem, że jestem na przecince równoloegłej klkaset metrów na wschód). Ale nagle coś zaczęło się nie zgadzać. Jakoś dużo górek, pomyślałem że może cięcie warstwicy jest 2,5m i to przez to, ale dalej jakieś dziwne gęstiwny, jakiejś gęstwiny brak. Dalej jacyś ludzie, którzy widać że też nie wiedzą gdzie są (nic dziwnego, byliśmy akurat za mapą…). No to Krzyśka pomysł, żeby nie tracić czasu, jak nam tak idzie to zasuwajmy na południe do linii elektrycznych i na wschód, zobaczymy wtedy co jest grane. No i tak udało nam się w końcu nabiec na pkt D, ale od dupy strony, tak brzydko zwanej. Dalej bieg podobnie jak na poprzedniej mapie. Znów w każdej chwili wiedziałem gdzie jestem, najścia na punkty idealne, ani jednego nawet momentu niepewności (no może tylko, czy przecinka między H -> G przebiega tam gdzie myślimy, pod opisami punktów). Z punktu na punkt nerwowo zerkaliśmy na zegarek, postawiliśmy sobie cel, żeby zdążyć przed zmianą czasu, nie chodziło juz o miejsce, choć i tu kilka osób wyprzedziliśmy. Na mapach BnO czułem się tego dnia jak ryba w wodzie – wspaniale.

domety
Oj jak ten przebieg mi się dłużył, to wie tylko Krzysiek. Marudziłem i marudziłem, że długo, że gdzie ten asfalt, gdzie ta Brzoza. W końcu jakoś dotarliśmy do zabudowań, a tu płot, a dalej mur. I dalej marudziłęm, że gdzie ten mur się kończy i czy w ogóle się kończy. Były nawet pomysły przeskakiwania przez niego ;-). Co 2 minuty wykrzykiwałem, ile nam zostało do obranego wcześniej celu – godziny 3:00. No i tak w tempie ~5.30 min/km, co na 50km w nogach jest prędkością kosmiczną, dotarliśmy do mety (jeszcze po drodze ponarzekałem, że gdzie ten kościół i że gdzie ta szkoła). Czas na mecie: 2:58:30. 1,5 minuty przed naszym limitem – jak się chce to się da! :-). Na mecie dowiedzieliśmy się dodatkowo, że mamy 10 miejsce – też bajecznie, wstępnie nam się marzyła pierwsza dyszka.

I tak, zadowolony że startu, moglem zjeść jeden z lepszych posiłków regeneracyjnych, umyc się w lodowatej wodzie, porozmawiać z tymi szybszym i wyspać się wśród chrapiacych, zmęczonych zasuwaczy i z uśmiechem na twarzy wrócić do utesknionej narzeczonej. Do zobaczenia za rok tutaj i na Szago za tydzien!

Zapis GPS na http://www.sledzgps.pl: Marek Lewandowski

Dodaj komentarz